Listopady mają
tendencję do wywracania mojego życia do góry nogami. Nie, przesadzam. Jednak
jest coś takiego w tym, znienawidzonym przez wszystkich, miesiącu, że zawsze coś
się rozpędza, taka rozgrzewka przed sprintem, choć rok już się prawie kończy.
Ten listopad, choć cieplejszy na zewnątrz w środku jest targany
huraganem. Ale od początku.
Początki są trudne, to banał nad banałami. Cudem i ludzką dobrocią udało mi się ustabilizować rzeczywistość. Mieszkam w Paryżu.
Początki są trudne, to banał nad banałami. Cudem i ludzką dobrocią udało mi się ustabilizować rzeczywistość. Mieszkam w Paryżu.
„Ustabilizować” to chyba nie jest najodpowiedniejsze słowo.
Pierwsze wrażenie było rozczarowujące, później zjawiły się komplikacje, dzięki którym jedyne na co miałam ochotę to wściekły zakup biletu do domu. Teraz, choć jestem tu raptem niewiele ponad miesiąc, zaczynam się przyzwyczajać. Nie, gorzej.
Pierwsze wrażenie było rozczarowujące, później zjawiły się komplikacje, dzięki którym jedyne na co miałam ochotę to wściekły zakup biletu do domu. Teraz, choć jestem tu raptem niewiele ponad miesiąc, zaczynam się przyzwyczajać. Nie, gorzej.
Miasto mruga do mnie frywolnie, od czasu do czasu pokazując się z tej
najpiękniejszej strony, a ja, jak ta dziewczynka wodząca wzrokiem za kolegą
dwie ławki dalej, dzień po dniu zakochuję się. W śliskim od deszczu i opadłych
liści bruku. W mieszkaniach, do których zaglądam przez okna wieczorami. W
zmęczonych twarzach podróżujących metrem.
To jest ten rodzaj zakochania, gdy wiesz, że to niemądre, że
będzie bolało.
Przyglądam się tym wszystkim kamieniczkom wyjętym spod
linijki Hausmanna i rozmyślam o ludziach, którzy je zamieszkują. Kim są? Jak
żyją? Co czują? Lubię moich wymyślonych Paryżan i wzdycham, bo nigdy nie będę
jedną z nich. A chyba bym chciała.
To miasto jest naznaczone. Wszyscy wspaniali tu żyli,
wszyscy zrujnowani też. Wszyscy, którzy
chcą być wspaniali tu są. Albo marzą, żeby się tu znaleźć. A ja, po cichutku i
nieśmiale, dokładam swoją mizerną cegiełkę zachwytu i obrzydzenia. Ernest miał
jednak rację.
No i przede wszystkim, przytulny koc melancholii jest tutaj akcesorium obowiązkowym, zupełnie normalnym i celebrowanym. A smucenie się to mój ulubiony sport.