C'est plutôt dur d'en être certaine

Teoretycznie wszystko powinno być w porządku. Jestem w Paryżu, gdzie dzieją się rzeczy dziwne, zabawne, straszne i ekscytujące. Czytam te wszystkie legendy, Prousta, Freuda, Cortazara, tę nieszczęsną Mansfield, Boże, jak mi jej szkoda, czuję taką przejmującą litość, tak jakbym ja sama miała zagwarantowane coś większego w życiu. Potem wśród niezliczonych kieliszków wina i w gęstej chmurze dymu papierosowego, przy ogromnych crêpes z serem na rue Mouffetard, zamarzając na Place de la Contrescarpe i w bezlitośnie zarzucających na zakrętach nocnych autobusach rozmawiamy. Rozmawiamy o miłości, o śmierci, o Nowej Fali, Kieślowskim, Ulissesie, komunizmie i Kubricku. Ktoś cytuje Baudelaire’a, ktoś opowiada historię niezapomnianej libacji. I choćbyśmy tak przegadali miesiąc, rok, stulecie to i tak pierwsze, co mi się ciśnie na usta to ‘nie wiem’. Dlaczego zawsze nie wiem. Bezpieczniej, wygodniej, bez obawy o? Taka magiczna furtka, no bo nie wiem, ale wydaje mi się, że. Ale w sumie to nie wiem. Chciałabym usunąć nie wiem ze swojego leksykonu.


Zapytano mnie dziś ‘You don’t like people, do you?’ I kolejne nie wiem. Chyba jednak lubię, choć nie wszystkich. Zaryzykowałabym ‘to ludzie nie lubią mnie’, ale czy to nie żałosne, takie pochylanie się nad własnym rozdmuchanym jestem-taka-wyjątkowa? Nie jestem przecież. Tak, lubię, ale jedynie tych oswojonych. Tylko kto tu kogo oswaja?

Czuję się najżałośniej, ale i tak będę udawać, że wszystko jest w porządku. Bo w gruncie rzeczy jest. Bywa.




Dis, qu'as-tu fait, toi que voilà,
De ta jeunesse?
[Verlaine]

la ville qui bat la mesure

 Listopady mają tendencję do wywracania mojego życia do góry nogami. Nie, przesadzam. Jednak jest coś takiego w tym, znienawidzonym przez wszystkich, miesiącu, że zawsze coś się rozpędza, taka rozgrzewka przed sprintem, choć rok już się prawie kończy.

Ten listopad, choć cieplejszy na zewnątrz w środku jest targany huraganem. Ale od początku.
Początki są trudne, to banał nad banałami. Cudem i ludzką dobrocią udało mi się ustabilizować rzeczywistość. Mieszkam w Paryżu.
„Ustabilizować” to chyba nie jest najodpowiedniejsze słowo.

Pierwsze wrażenie było rozczarowujące, później zjawiły się komplikacje, dzięki którym jedyne na co miałam ochotę to wściekły zakup biletu do domu. Teraz, choć jestem tu raptem niewiele ponad miesiąc, zaczynam się przyzwyczajać. Nie, gorzej. 
Miasto mruga do mnie frywolnie, od czasu do czasu pokazując się z tej najpiękniejszej strony, a ja, jak ta dziewczynka wodząca wzrokiem za kolegą dwie ławki dalej, dzień po dniu zakochuję się. W śliskim od deszczu i opadłych liści bruku. W mieszkaniach, do których zaglądam przez okna wieczorami. W zmęczonych twarzach podróżujących metrem.

To jest ten rodzaj zakochania, gdy wiesz, że to niemądre, że będzie bolało.

Przyglądam się tym wszystkim kamieniczkom wyjętym spod linijki Hausmanna i rozmyślam o ludziach, którzy je zamieszkują. Kim są? Jak żyją? Co czują? Lubię moich wymyślonych Paryżan i wzdycham, bo nigdy nie będę jedną z nich. A chyba bym chciała.

To miasto jest naznaczone. Wszyscy wspaniali tu żyli, wszyscy zrujnowani też.  Wszyscy, którzy chcą być wspaniali tu są. Albo marzą, żeby się tu znaleźć. A ja, po cichutku i nieśmiale, dokładam swoją mizerną cegiełkę zachwytu i obrzydzenia. Ernest miał jednak rację. 

No i przede wszystkim, przytulny koc melancholii jest tutaj akcesorium obowiązkowym, zupełnie normalnym i celebrowanym. A smucenie się to mój ulubiony sport. 

postcards from...

W zwlekaniu z wywołaniem kliszy (liczba mnoga!) osiągnęłam już mistrzostwo. Siedem miesięcy z życia utrwalone na światłoczułych taśmach.


Susz






Praga


















(szykujące się do snu) Brno 


nieśmiałe podrygi Berlińskiej wiosny 






Poznań 








Włochy 

Orvieto 





Cascata delle Marmore 




Spoleto 




Civita di Bagnoregio


Arezzo




Pompeje



Montefiascone